Kiedy w ubiegłym roku, kończąc PMM-owe wakacje w Bieszczadach, wyjeżdżaliśmy z Cisnej nikt nie przypuszczał, że niektórzy powrócą tu już za niecały rok.
Gdy jesienią otrzymaliśmy od Prezesa Fundacji Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej zaproszenie do udziału w inauguracji sezonu 2014 wraz z naszymi wąskotorowymi segmentami nie mieliśmy żadnych wątpliwości co do jego przyjęcia. Nie przerażały ani kilometry dzielące nas od Cisnej-Majdanu (dla niektórych prawie 900!), ani pora (długi majowy weekend obfitujący w wielokilometrowe korki na polskich drogach), ani to, że impreza nie została wcześniej wpisana do kalendarza PMM H0. W Bieszczadach, w leśnej wąskotorówce, a w szczególności w ludziach z Cisnej-Majdanu jest coś, co ciągnie człowieka w te strony.
We środę, 30 kwietnia, po przybyciu na miejsce, zastaliśmy opróżnioną z umeblowania salkę wystawienniczo-dydaktyczną, przygotowane pokoje gościnne na poddaszu dawnego magazynu stacyjnego, uśmiechniętego Staszka Wróbla – kierownika BKL i życzliwą załogę kolejki. Po sprawnym rozładunku samochodów, ustawieniu makiety i dokonaniu stosownych prób, udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
Każdy dzień w Cisnej-Majdanie rozpoczynał się dość wcześnie. Obrządzanie taboru, przygotowanie pociągów, omówienie scenariusza dnia dotyczyło zarówno skali 1:1 jak i 1:87.
Około godziny dziewiątej zjawiali się pierwsi goście.
W pierwszomajowe święto gości było dużo. Bardzo dużo. Prawie 900 osób. Scenariusz typowy: zakup biletów do Przysłupia lub do Balnicy oraz wizyta w budynku stacyjnym. A tu… niespodzianka. W salce kursuje kolejka jeszcze mniejsza niż ta na zewnątrz. Zdziwienie. Pytania. Pochwały, że tak wiernie odtworzone, że tyle włożonej pracy, że ładne…
O godzinie 10 stacja wyludnia się na moment. Staszek Wróbel – jako dyżurny ruchu stacji Cisna-Majdan – precyzyjnie odmierzając czas podnosi lizak dając nakaz jazdy. Odjeżdża pociąg do Przysłupia. Trzydzieści minut później drugi – do Balnicy. Po chwili zjawiają się nowi goście. Najpierw pytają o dodatkowe kursy pociągów. Po chwili trafiają do salki. Oglądają makietę. Prosimy by oglądać wyłącznie oczami, bez użycia rąk. Delikatnie strofujemy część widzów. Są karni. Bieszczady wlewają w większość osób jakiś dziwny spokój. Każą zwolnić, przystanąć, poczekać. Gdy na prawdziwej stacji nie ma pociągów, bo są gdzieś na bieszczadzkich szlakach, nasze małe parowozy kursują bezustannie przed oczami oglądających: z Lewina Wąskotorowego przez Cichutką, Bożepole Mazurskie i z powrotem – przez Bożepole, Cichutką do Lewina. Czasem wypuszczamy na szlak kaliber ciężki – nasz nowy nabytek – Krzysiową Lxd2. Na torze normalnym sapiąc i gwiżdżąc przestawia wagony Ol-ka. Od czasu do czasu ładowany jest wagon transporter. To takie coś istniało naprawdę? To tak można? Znowu pytania, znowu słowa zachwytu. Miód na nasze uszy. Opowiadamy, prezentujemy, jeździmy. Mamo – tutaj są kury! – słychać, gdy jeden z młodszych widzów bacznie obserwując gospodarstwo Moniki i Sebastiana zauważył „wyposażenie” wiejskiego podwórka. Gosia włącza oświetlenie wnętrz budynków. Mówi o tym co jest w środku. Zainteresowani pochylają się by zajrzeć do wnętrza gorzelni, do budynku poczty. O, tam jest stara budka telefoniczna. Taka stała kiedyś u nas przed pocztą – ktoś wspomina swoje dzieciństwo. Oglądają najmłodsi, trochę starsi i jeszcze starsi, którzy pamiętają autobusy San H100, Żuki, Warszawy i… parowozy. W tle, z rzutnika, prezentowane są filmy. Nasze filmy.
Z trasy wracają pociągi. W salce znów robi się tłoczno. I tak do godziny 16. Później kolejka nieco przysypia. Jeszcze tylko manewry na stacji, sprzątanie wagonów. U nas czyszczenie szyn, bo trochę się kurzyło. W bieszczadzkiej dolinie dzień gaśnie szybko. Na bezchmurnym niebie oglądamy gwiazdy. Wokół absolutna ciemność.
Dzień 2 maja rozpoczyna się jeszcze wcześniej, bo do pracy trzeba przygotować dodatkowo prawdziwy parowóz. Marek z Kamilem – etatowi maszyniści Kp4 – mają nieetatowego pomocnika. Krzyś dzielnie walczy z dowozem drewna taczką. Po chwili z komina „kapeciaka” leci dym. Parę trzeba robić! Pozostałe czynności – bez zmian. Obrządzanie, przygotowania. Jeszcze przed dziewiątą – pierwsi goście. Pogoda piękna. Letnia. Parking wypełnia się samochodami, a sala publicznością. Jeździmy, prezentujemy. W samo południe – początek festynu. Europejsko! Jest Pani Europoseł, Wójt Gminy Cisna, Ksiądz Proboszcz i inni oficjele. Na ławeczce siedzi Pan Lucjan. Ten Lucjan – maszynista parowozu z dawnych lat. Jeździł kapeciakiem „na drzewie”, później Laskiem z turystami. Teraz na emeryturze. Kiedyś mówił, że już nigdy tu nie przyjdzie. Przyszedł. To przecież także jego kolejka. Jego życie. W części oficjalnej powitania, przemówienia, wręczenia. Kolejka otrzymuje nagrodę od konserwatora zabytków. Gra ludowa kapela. Później śpiewa chór. Wyśpiewują hymn kolejarzy wąskotorowych, znany głównie z wykonania Skaldów. Brzmi zupełnie inaczej. Pięknie. Brawa. Staszek odprawia kolejne pociągi. Pani Europoseł daje sygnał odjazdu do kamer. My makietę prezentujemy bezustannie. Prawie bezustannie, bo Prezes funduje nam lunch. Ech, jaki tam lunch – bieszczadzką wyżerkę złożoną z samych smakowitości. Zaczyna padać deszcz, ale nikomu to tutaj nie przeszkadza. Ludzi jeszcze więcej. Wieczorem, po podliczeniu biletów na pociągi okaże się, że aż 1300. A jeszcze ci, którzy byli na stacji, a nie jechali… Późnym wieczorem na niebie znów widać gwiazdy. Wypogadza się. Na chwilę.
3 maja – święto. Już grubo przed dziewiątą wszystko gotowe. Trwa prezentacja makiety. Pociągi jeżdżą w tę i z powrotem. Te prawdziwe – też. Tłumy ludzi. Do Staszka telefonuje kierownik z kolejki w Nałęczowie. Z zadowoleniem mówi, że ma komplet ludzi w swoim pociągu. Jakieś 130 osób. Staszek nie mówi, że tyle to on ma w czterech wagonach podczas jednego kursu. A kursów jest… Właściwie nie wiadomo ile. Słyszymy, że w sprzedaży są bilety na godzinę… 18. Nocne jazdy? Przyłączamy się do nich. Z małą przerwą (by „wyskoczyć” na wycieczkę do Łupkowa) jeździmy po makiecie do 21, a nawet trochę dłużej. Dla tych, którzy zostali na stacji mała niespodzianka – prezentacja makiety nocą. Świecą się tylko miniaturowe żaróweczki w latarniach, budynkach i w taborze. Zbieramy gratulacje. Jeszcze chwila, a wpadniemy w narcyzm… Tysiąc siedemset osób! – oznajmia Kierownik.
Około 22 na stacji zjawiają się… drezyniarze. Z drezyną na lawecie! Chcą jechać na szlak. Dostają zgodę. Okazuje się, że docierają aż do Smolnika. Po ciemku, w mżawce… Desperaci? Miłośnicy! Prawdziwi kolejowi hobbyści.
Niedziela, 4 maja. Deszczowo. Ludzi dużo mniej. Poranna prezentacja trwa do odjazdu pociągu do Przysłupia. Balnica nie jedzie. Nie ma chętnych. To już koniec majowego weekendu. Składanie makiety idzie sprawnie, chociaż wewnątrz jest jakieś takie coś… Żal, smutek, że to już koniec, że zaraz trzeba będzie stąd wyjechać. Około 13 żegnamy się z wszystkimi. Jeszcze tylko wypasiony obiad wydany dla nas przez Prezesa Fundacji i… w drogę. Deszcz w Cisnej – jak w piosence Prońko. Ostatnie spojrzenie na stację… Odjeżdżamy. Wrócimy. Na pewno wrócimy. Z Cisną-Majdanem w skali 1:87!