Wystawy związane z prezentacją dorobku modelarzy kolejowych nie mają w Polsce zbyt bogatej tradycji. Z opowiadań śp. Andrzeja Sadłowskiego wiem, że w latach 80. XX wieku uczestniczył on w takim wydarzeniu w Warszawie. Wystawa połączona była z Mistrzostwami Polski, a makieta (a właściwie diorama) Andrzeja – przygotowana wspólnie z także już nieżyjącym Michałem Gabrysiakiem – zdobyła nagrodę. Na dyplomie, który im wówczas wręczono, widnieje między innymi podpis Pana Andrzeja Harasska, pełniącego wówczas funkcję modelarskiego sędziego.
Wystawy modeli kolejowych w naszym kraju powróciły pod koniec lat 90. W roku 1997 ze wspomnianym już Andrzejem pojechałem do Warszawy. Tam w Muzeum Techniki mieszczącym się w Pałacu Kultury i Nauki zorganizowano wystawę pod nazwą „Urok kolejowych modeli”. Długo chodziliśmy pomiędzy szklanymi gablotami i witrynami, w których prezentowane były głównie modele taboru. Tam też (jak pisałem to w poprzednim felietonie) po raz pierwszy na „własne oczy” zobaczyłem makiety wykonane przez Jerzego Korczaka Ziołkowskiego i Zbigniewa Molendę. Zarejestrowałem wówczas kilkadziesiąt ujęć filmowych moją starą, analogową kamerą, by po latach – już w wersji cyfrowej – zmontować z tego niespełna dziewięciominutowy reportaż. Podczas powrotu ze stolicy długo dyskutowaliśmy z Andrzejem na temat tego, co zobaczyliśmy na wystawie. Wtedy to Andrzej powiedział pamiętne zdanie: „Słuchaj, przecież nasze makiety nie są wcale gorsze od tamtych! To co, zgłaszamy się w przyszłym roku?” Tak też się stało. W kolejnej edycji wzięliśmy udział także i my.
W międzyczasie Andrzej zorganizował kolejową wystawę w pałacu w Krokowej. Powodem była przypadająca w 1997 roku okrągła, setna rocznica uruchomienia kolei na Ziemi Puckiej. Krokowska wystawa nie miała oczywiście takiego rozmachu jak ta w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, ale przygotowali ją miejscowi muzealnicy, czyli autentyczni fachowcy. Zresztą Andrzej był również znawcą sztuki wystawienniczej i niejedną prezentację (zwłaszcza w dziedzinie mikromodelarstwa okrętowego) wcześniej już przygotował. Z tego wydarzenia również zachowało się kilka filmowych ujęć.
Rok później, na początku wakacji, zawieźliśmy nasze prace na „Urok kolejowych modeli” do Warszawy. Komisarz tej wystawy – pan Piotr Zarzycki – profesjonalnie przygotował salę, gabloty, oświetlenie, opisy. W dniu 11 lipca 1998 roku uczestniczyliśmy w otwarciu tego wydarzenia. Był wernisaż, a na nim oprócz wystawców także zaproszeni goście. Cieszyliśmy się z Andrzejem, że nasze prace nie odbiegają poziomem od dzieł mistrza Jerzego. Po raz pierwszy pokazałem wówczas tak szerokiej publiczności segment stacyjny z parowozownią. Tak, to był pierwszy segment Lewina Leskiego.
Już nie pamiętam, w którym roku pierwszy raz pojechałem do Lipska na targi „Modell-Hobby-Spiel”, ale z pewnością był to ten sam okres. No, może rok później. Wtedy zobaczyłem inny świat. Modelarski świat, bo przecież o takim tutaj piszę. Wielka hala wystawiennicza, setki stoisk i wiele, wiele prezentacji hobbystycznych, w tym sporo różnych makiet. Część z nich to były zwykłe „kolejki”, z kręcącymi się w kółko i lśniącymi plastikiem pociągami, ale znaleźć też można tam było prawdziwe modelarskie perełki. Oglądałem wówczas zarówno duże, a nawet wielkie, modułowe układy, jak i znacznie mniejsze makiety tematyczne. Za sprawą dobrych kontaktów Prezesa Polskiego Związku Modelarzy Kolejowych Ryszarda Pyssy z niemieckim odpowiednikiem tej organizacji, czyli BDEF-em, w kolejnych latach do Lipska pojechały też polskie makiety. Przypomnieć należy prezentację stacji Słonecznik Tomasza Stangela, parowozownię Wolsztyn Dariusza Gulowatego, stację Paproki – Łódzkiego Klubu Modelarzy Kolejowych, a także mojego Lewina Leskiego w kilku konfiguracjach. Makiety modułowe pokazali też polscy modelarze budujący w wielkości TT i N. Największą polską prezentacją w Lipsku była chyba wystawiona w 2007 roku makieta modułowa PMM H0, złożona ze stacji technicznej, stacji Zielona (Marcina Turko), jednotorowego szlaku (Czesława Turko i PTMKŻ) prowadzącego do stacji Lewin Leski.
Już wtedy zauważyliśmy, że wiele osób oglądających trochę gubi się przy tej makiecie. Gdzie jest pociąg? Czy będzie coś jechało i skąd? – często padały takie pytania. Jednak Niemcy to… naród cierpliwy i widzowie potrafili czekać długie minuty przy segmentach po to, żeby zobaczyć jadący pociąg. Ci, którzy znali się trochę na kolei, od razu zauważyli rozwieszone na naszym stoisku rozkłady jazdy i dokładnie wiedzieli, gdzie pociągu szukać.
To był rok 2007. Nieco wcześniej, od roku 2004, makiety modułowe zaczęły być prezentowane także w Polsce. Na gdańskich targach „Trako” oraz na poznańskim „Salonie Hobby” modelarze mogli zestawić swój kawałek kolejowego świata. Trzeba przyznać, że wówczas bardzo często łączono ze sobą segmenty nieukończone lub zupełnie „surowe”, bo po prostu innych w naszym kraju nie było! W tej materii raczkowaliśmy. Natomiast wystawy i targi traktowaliśmy bardziej jako tanią (a nawet darmową) możliwość pozyskania sali o dużej powierzchni w celu wspólnego pobawienia się w małą kolej i sprawdzenia, czy to w ogóle zadziała.
Publicznością na tych imprezach byli z reguły „krewni i znajomi królika”, czyli inni kolejowi hobbyści, których dokonania wówczas były takie same lub nawet mniejsze niż wystawców. Gdy na lipskich targach liczbę odwiedzających liczono w tysiącach, a nawet w dziesiątkach tysięcy, to na naszym „Trako” zjawiało się przy makietach kilkadziesiąt, może kilkaset osób (z tego połowa to targowi komiwojażerowie, którzy przyszli na to stoisko dla zabicia czasu).
Na zachodnioeuropejskich wystawach i pokazach już wtedy można było zauważyć pewien trend: liczba prezentowanych dużych makiet modułowych szybko malała, rosła zaś liczba tak zwanych makiet prezentacyjnych. Jako pierwszy zauważył to prezes Pyssa, bywający na kilku znaczących imprezach – takich jak dortmundzki Intermodellbau, czy targi w Norymberdze. Budowana pod jego kierownictwem makieta stacji Międzychód uzyskała wówczas tło i tak zwany fryz, stając się de facto makietą prezentacyjną, choć konstrukcyjnie – modułową.
W tym samym 2007 roku na targi HOBBY w Poznaniu został zaproszony niemiecki modelarz Michael Kirsch. Zaprezentował wtedy swój „Landwitz” – makietę w kształcie litery L, właśnie w formie demonstracyjnej (lub prezentacyjnej – jak kto woli). To było prawdziwe modelarskie dzieło. Michaelowi pomagał dr Franz Rittig – modelarz, redaktor modelarskich czasopism i absolutny znawca tematu kolei i modelarstwa kolejowego.
Moje kolejne obecności na zagranicznych wystawach przekonały mnie w pełni, że makiety kolejowe należy pokazywać publiczności wyłącznie w formie „skończonej”, bo wówczas spotykają się one z dużo większym zainteresowaniem. Pisząc o formie „skończonej” nie mam na myśli ukończenia budowy makiety (bo to jest tak zwana „oczywista oczywistość”) lecz o zamkniętej, ograniczonej przestrzeni prezentacyjnej. Myślę o makietach, które stanowią pewną całość, tworzącą niejako scenę teatralną, na której pokazywany jest fragment kolei – kolej w miniaturze.
Okazuje się, że taka forma prezentacji makiet kolejowych jest na wielu wystawach w Europie Zachodniej wręcz obowiązkowa. Przekonałem się o tym otrzymując zaproszenie do udziału w holenderskim „OntraXS” i luksemburskim „Expo Trains”. Na ważnych i liczących się wśród znawców modelarstwa kolejowego wystawach organizatorzy wymagają, aby pokazywana makieta posiadała tło i własne oświetlenie. Ważne dla nich jest również, aby przestrzeń pod makietą była – nazwijmy to – uporządkowana. Najczęściej stosowana jest tkanina, ale bywają i inne rozwiązania.
W tym miejscu konieczna jest krótka dygresja. Otóż na kolejnych edycjach targów Modell-Hobby-Spiel w Lipsku dało się zauważyć stale malejącą liczbę wystawianych makiet modułowych – takich w wersji bez tła i oświetlenia. Długie, tasiemcowe układy zostały wręcz wyparte przez makiety prezentacyjne. Pierwszym zaskoczeniem w tej materii były dla mnie inne targi Intermodellbau w Dortmundzie w roku 2012, gdy wśród wystawianych kilkudziesięciu makiet hobbystycznych znalazło się zaledwie kilka modułowych „w czystej postaci”. Jakby na to nie patrzeć, zainteresowanie nimi było… najmniejsze. Natomiast gdy zobaczyłem francuskie makiety prezentacyjne, to od razu przekonałem się, że nawet 15-20 metrowej długości szlaki kolejowe mogą być budowane i prezentowane z tłem i z „dachem” oświetleniowym. Na tego typu makiecie (która ukrywa przed publicznością nienaturalnie „ciasne” łuki i „gołe” tory na stacjach technicznych) można wspaniale demonstrować pełnowymiarowe składy pociągów – także tych, poruszających się z tak zwanymi wielkimi prędkościami. Do dzisiaj często opowiadam o makiecie, na której odwzorowany został jedynie dwutorowy, zelektryfikowany szlak. Było tam też sporo zieleni tworzącej ścianę lasu w tle, jakiś kamienny mur oporowy, mały wiadukt nad torami i dość długi, prosty odcinek torów. Przed makietą, jak przed sceną, ustawiono kilka rzędów krzeseł. Potencjalni widzowie „spektaklu” siadali, spoglądali i… czekali. A tu – NIC. Gdy tylko zaczęli podnosić się z miejsc nagle – jak pocisk z karabinu – przemknął przez makietę pociąg TGV z prędkością rzędu 200-250 km/h (oczywiście w przeliczeniu na skalę 1:87). Widzowie powrócili na miejsca i znowu czekali. A tutaj – NIC. Gdy po raz wtóry zaczęli wstawać zjawił się pociąg pospieszny. Jechał ciut wolniej, ale zestawiony był z kilkunastu wagonów typu „Corail”. Później publiczność już nie siadała. Ludzie szczelnie wypełnili przestrzeń przed makietą. Ustawiono kamery i aparaty fotograficzne. Wszyscy czekali w napięciu na kolejną odsłonę. Trzeba było być przygotowanym, bo przecież przejazd takiego ekspresu trwa tylko chwilkę. Zdumieli się, bo następnym pociągiem był towarowy. Wolno i z dumą przemierzył makietę skład złożony z lokomotywy i chyba trzydziestu wagonów cystern. Wśród oglądających byli tacy, którzy spędzili przed tą makietą kilka godzin!
Właściwie to, co napisałem dotąd, to był tylko wstęp do mojego felietonu zatytułowanego „Gdzie są wystawy modelarstwa kolejowego”. Zasadniczy tekst będzie krótki. Wystawy makiet kolejowych organizowane w ostatnich latach w różnych krajach Europy (dodam – w krajach, które mają bogate tradycje modelarskie i gdzie to hobby jest bardzo popularne) to najczęściej prezentacje 20-30 prac, z których każda stanowi odrębną całość. Są to makiety w przeróżnych skalach (wielkościach modelarskich) – od malutkiej Z-etki, aż po wielkoskalowe jedynki i dwójki. Okazuje się, że wielkość makiety wcale nie zależy od skali modelu. Bywają kilkudziesięciometrowe prezentacje w skali 1:160 i mieszczące się w walizce od maszyny do pisania modele w wielkości 0f. Każda z takich makiet pokazuje coś innego. Na jednych jest szlak z przejeżdżającymi po nim pociągami, na drugich – stacja, gdzie prowadzona jest praca manewrowa i od czasu do czasu przybywa na nią zza kulis jakiś pociąg. Inne makiety odwzorowują przemysłowe bocznice, a jeszcze inne pokazują egzotyczne dla nas koleje z dalekiej Afryki, Azji czy Ameryki.
Część tych makiet jest wykonana w technice modułowej i zapewne często podczas zamkniętych spotkań klubowych staje się elementem większej całości służąc do zabawy w miniaturową kolej. Mniejsze prace z reguły są wyodrębnionymi modelami, choć nie jest to regułą. Stacje techniczne, przeskalowane „tramwajowe” łuki, pętle nawrotne i inne tego typu elementy ułatwiające prowadzenie pokazu dla publiczności są zakrywane przed oczyma oglądających. Stanowią one kulisy dostępne wyłącznie dla obsługi. Widz ma oglądać przygotowany dla niego spektakl, który odegrany zostaje na części widocznej – w odpowiednim oświetleniu i zaaranżowanym krajobrazie uzupełnionym tłem.
Makiety modułowe, z których tworzone są duże, bardzo duże, a czasem wręcz gigantyczne układy linii kolejowych są pokazywane publiczności niezwykle rzadko, żeby nie powiedzieć, że… wcale. Takie makiety służą zupełnie innym celom. To – jak już wspomniałem – makiety do zabawy w prawdziwą kolej w miniaturze, czyli de facto służą one wyłącznie zamkniętemu gronu hobbystów. Można na nich symulować ruch pociągów według zasad obowiązujących na prawdziwej kolei. Wówczas jedni stają się maszynistami, drudzy – dyżurnymi ruchu, a jeszcze inni dyspozytorami, a nawet ekspedytorami, bo oprócz ruchu pociągów symulować można też na przykład transport ładunków. Obowiązuje wówczas rozkład jazdy, obiegi składów, czasem stosowane są nawet dokumenty przewozowe. Taka zabawa w kolej jest zwykle „strawna” wyłącznie dla aktywnych uczestników imprezy. Widzowie odbieraliby taki „pokaz” zupełnie inaczej. Stwierdziliby na przykład, że: tutaj nic nie jedzie. Nie jedzie, bo na takiej makiecie nie może jechać coś co chwilę bez łamania zasad prowadzenia ruchu kolejowego. A stąd już tylko krok do „kolejkowania”, czyli w celu zapewniana dużej ilości pociągów do bezsensownego przepuszczania miniaturowych pociągów po wielkich makietach z ich jednego końca na drugi lub – co gorsza – po tramwajowych pętlach nawrotnych, co nie ma przecież nic wspólnego ani z modelarstwem kolejowym, ani – tym bardziej – z modelem kolei.
Jak jest w naszym kraju? Ano właśnie tak, jak napisałem powyżej. Zamiast prawdziwych modelarskich wystaw i prezentacji mamy „kolejkowanie” po najczęściej niedokończonych pseudomakietach modułowych. Zamiast pokazu modelu kolei mamy pędzanie się przypadkowymi składami pociągów z jednego końca na drugi lub – o zgrozo – zmienianie ich kierunku poprzez wspomniane pętle.
A przecież zaczęło się nawet nieźle. W latach 90. XX wieku wystawy modelarstwa kolejowego odbywały się rzadko, ale były to prawdziwe wystawy. Powiecie, że już o tym było w tym felietonie? Owszem, było, ale na samym początku.